Ale jak każda moneta ma dwie strony, tak, moim zdaniem, ta choroba też.
Chciałabym abyśmy się tu zastanowili co borelioza nam dała. Abyśmy uświadomili sobie, ze w tym mroku nie wszystko jest czarne. Skoro już chorujemy, to podnieśmy się na duchu

Pierwszą pozytywną kwestią jest to, ze wiem na co choruję. Nie miałam szczęścia mieć rumienia, przez 2 lata mój stan zdrowia pogarszał się i było bardzo źle. Czułam się bezradna i przygnębiona.
Wiadomość, ze to borelioza ucieszyła mnie. Wreszcie wiedziałam, ze mogę zacząć leczenie, że wiem co mi jest. A to jest pierwszy krok do zdrowia

Większe pokłady optymizmu i radości odkryłam w sobie w trakcie leczenia, ze zdziwienie, bo jak tu się cieszyć, że człowiek choruje na taką paskudę, ze fatalnie się czuje... A wiec cieszyłam się z każdego momentu bez bólu. Zaczęłam doceniać takie drobne chwile. Dodam, ze nie jestem optymistką. Więcej we mnie zawsze było pesymizmu. Teraz wydaje mi się, że pojawiła się równowaga.
Ta inna perspektywa i empatia. Człowiek zdrowy ma ogromne trudności z postawieniem się na miejscu chorych. Ale jak już sam przejdzie taką drogę, to coś się zmienia. A teraz jeszcze bardziej podziwiam chorych, którzy coś ze swoim życiem robią, coś osiągają, bo wiem, jakie trudne to potrafi być. Wiem, ze codzienne wstawanie do pracy bywa walką i wyzwaniem, jakiego do tej pory nie miałam.
Ciepło i wsparcie, które znalazłam w bliskich a także wśród znajomych i nieznajomych jest kolejną cudowną stroną choroby, przynajmniej dla mnie. Często wsparcie dostawałam od osób, od których się tego nie spodziewałam.
To chyba na tyle.
Dzielcie się swoimi pozytywnymi przemyśleniami


Dobra, trochę pojechałam
